Idee
fixe
Moje młode imperium – nominalnie wciąż republika –
było prężne i silne. Gotowe do podbojów. Ale przed wyprawieniem legionów za
horyzont musiałem podporządkować sobie najbliższe otoczenie – region Lilybaeum,
czyli kartagińską połówkę Sycylii, oraz Sardynię. Nadeszła pora na pierwszą
wojnę punicką.
I wtedy coś mnie podkusiło, by zamiast siły,
spróbować podstępu.
Zajęło mi to niemal 20 lat.
Zaczęło się od tego, że – przy drobnej pomocy mojej
szpieżki, Postumii Scapuli – w Lilybaeum wybuchł bunt przeciwko kartagińskim
ciemiężcom. Zwęszyłem okazję. Kartagińczycy utrzymywali na Sycylii niewielką
armię, która zresztą ewakuowała się z wyspy, gdy Postumia Scapula zraniła jej
dowódcę podczas nieudanej próby zamachu. Połowa sukcesu.
W tej samej turze buntownicy zajęli Lilybaeum – a to
oznaczało, że mogłem tam wejść ze swoim wojskiem, nie narażając się na gniew
Kartaginy. Nie musiałem wydawać im wojny, nie byłoby zrywania traktatów
handlowych, wszystko byłoby pięknie i mógłbym sobie gratulować lisiego sprytu.
Gdyby nie jedna, dziwna rzecz. Zanim podprowadziłem
Młoty Wulkana pod Lilybaeum, osada została zablokowana przez kartagińską flotę.
A to uniemożliwiło mi przeprowadzenie ataku.
Zgłupiałem. Gdyby Kartagińczycy oblegali osadę, to
rozumiem, tak to zawsze w cyklu Total War wyglądało – o ile nie jest się
sprzymierzonym z właścicielem oblegającej armii lub obleganego miasta, nie
można się mieszać w takie rzeczy. Ale żeby morska blokada uniemożliwiała mi atak
lądowy?
Dopiero później zrozumiałem, że to przez owe szeroko
reklamowane przed premierą gry połączone bitwy morsko-lądowe. Nie mogłem zaatakować
Lilybaeum od lądu, bo w takiej bitwie brałaby udział kartagińska flota, a
ponieważ nie byłem ani wrogiem, ani sprzymierzeńcem Kartaginy, gra nie mogła mi
na to pozwolić.
I tak zaczął się idiotyczny pat, który miał się
ciągnąć latami. Kartagińska flota nie miała nic lepszego do roboty, buntownicy
nigdzie się nie wybierali, ale kartagińscy żołnierze nie mogli oswobodzić
osady, bo w tym samym czasie byli wyrzynani na kontynencie afrykańskim przez niejakich
Masesyliów. A moje Młoty Wulkana obozowały w pobliżu, czekając na okazję.
Przyszło im długo czekać.
Tymczasem na północy działy się ciekawe rzeczy. Lud
Namnetów zaoferował, że zostanie moim protektoratem. Łaskawie wyraziłem zgodę.
Namnetowie zamieszkiwali północno-zachodnie wybrzeże obecnej Francji i
dostawali w tyłek od brytyjskich Dumnów. Namnetowie byli za daleko by im pomóc,
na dodatek Dumnowie byli moimi partnerami handlowymi, więc nie miałem
najmniejszego zamiaru mieszać się w ich wojnę. A trybut od Namnetów i tak co
turę płynął do mojego skarbca.
Wkrótce później kolejny lud, Wolkowie, oddał się pod
moją opiekę. Ich z kolei biją Arwernowie („Asteriks i Obeliks: Tarcza Arwernów”
– pamiętamy!). Tym razem rzecz dzieje się bliżej, dużo bliżej – Wolkowie to moi
zachodni sąsiedzi. Daję im oficjalne rzymskie poparcie, entuzjastyczne klepnięcie
w plecy i pomoc Kłów Cerbera. Dzięki dobrym stosunkom dyplomatycznym z
Helwetami posyłam Kły naokoło, przez helweckie terytorium. Z dala od walk i
prosto na Bibracte – stolicę Arwernów i ostatni należący do nich region w
jednym. Kły Cerbera mają za plecami Gromy Taranisa – liczącą 20 oddziałów armię
Wolków. Gdy tylko legioniści sklecili drabiny, po trwającym turę oblężeniu, rozkazałem
im wziąć miasto szturmem.
Dwadzieścia rzymskich oddziałów. Dwadzieścia
oddziałów sprzymierzonych z nimi Wolków. Cóż to za bitwa! A raczej: cóż to by była
za bitwa, gdybyśmy nie atakowali pustego miasta. Gdy już żołnierze sforsowali
mury, zmiażdżenie garnizonu zajęło małą chwilkę. Uniesiony zwycięstwem
zdecydowałem, by nie okupować miasta – było oddalone od moich granic, nie było
powodu, by się wysilać i je utrzymywać. Zamiast tego podporządkowałem sobie
Arwernów, czyniąc ich moim protektoratem.
Co za widok! Wprawdzie granice Rzymu się nie
ruszyły, ale podporządkowałem sobie całą Galię. (Całą? Nie! Jest taka osada… A
poważnie, to podporządkowałem sobie 2/3 terytorium współczesnej Francji).
Oczywiście, już w następnej turze odkryłem kolejne,
nieznane mi zasady rządzące Total War: Rome 2. Nad protektoratami nie sprawuje
się żadnej kontroli. Są one połączone sojuszem z naszym imperium, co obliguje
je do wspierania nas w naszych wojnach (i vice versa), ale poza tym wszystkie
interakcje rozgrywane są w oparciu o normalne zasady dyplomacji. Na przykład:
jeśli protektorat nie zechce z nami handlować, to nie zmusimy go do tego.
Albo inny przykład: jeśli protektorat prowadzi wojnę
z innym naszym protektoratem, to nie mamy żadnego sposobu, by zmusić je do
zawarcia pokoju. I dlatego Wolkowie i Arwernowie dalej wesoło się wyrzynali,
tylko teraz robili to pod moją łaskawą opieką. Po krótkim czasie oba ludy
zaczęły mieć mi za złe układy z tym drugim. Oba prosiły mnie również o pomoc
wojskową.
Moje imperium marionetek przetrwało tylko kilka lat.
Namnetowie w końcu ulegli Dumnom. Arwernom sam dałem wypowiedzenie, po paru
latach wojen ze wszystkimi sąsiadami nie został po nich żaden ślad. Przy moim
boku ostali się tylko Wolkowie. Ich posiadłości zostały zredukowane do pojedynczego
regionu, który nawet nie znajduje się przy mojej granicy.
Cóż, dowódca uczy się całe życie.
Wróćmy do moich zimnowojennych działań dywersyjnych
na południu. Od jakiegoś czasu obserwowałem pogarszający się ład publiczny na
kartagińskiej Sardynii. Od paru tur tamtejsza ludność była również podburzana
przez Postumię Scapulę. Przewidująco zwodowałem Młoty Wulkana, umieszczając je
w połowie drogi między Sardynią a Sycylią. Lilybaeum wciąż było blokowane przez
kartagińską flotę, ale przynajmniej kartagińskie armie nadal były zajęte w
Afryce.
Tym razem nie musiałem czekać długo. Buntownicy
zajęli Karalis, stolicę Sardynii. Turę później Młoty Wulkana oblegały miasto.
To już nie były przelewki – armia buntowników liczyła dwadzieścia oddziałów. Mieli
nawet słonie. Obawiając się nadchodzącej bitwy, wsparłem Młoty niewielką flotą,
wychodząc z założenia, że przyda im się każda pomoc.
I wtedy gra zaskoczyła mnie po raz kolejny. Tury
mijały, zamieniając się w lata, a buntownicy – nic. I nic. I znowu nic. I aż do
samego końca – nic. Nie podjęli próby zerwania oblężenia, nie doszło do bitwy,
po kilku turach Karalis otworzyło swoje bramy. Miasto było moje, Sardynia była
moja, i w końcu – w 230 roku p.n.e. – cała prowincja Corsica et Sardynia była
moja.
Dwa lata później Postumia Scapula zmarła śmiercią
naturalną. Całe życie służyła sprawie Rzymu, była ze mną od początku gry. Pokolenie,
które toczyło boje z Ligą Etrusków, odchodziło. Generałowie pomarli dawno temu,
Postumia była jedną z ostatnich, pamiętających tamte czasy.
W tym samym roku Kartagińczycy w końcu powrócili na
Sycylię i odbili Lilybaeum. Przez chwilę wydawało mi się, że wróciliśmy do
punktu wyjścia, ale tak naprawdę nic już nie było takie same. I to nie dlatego,
że Sardynia była teraz moja. Kartagińczykom ziemia paliła się pod stopami. Co
prawda pokonali Masesyliów, ale ten lud był tylko jednym z wielu wrogów. Teraz walczyli
z Nasamonami. A raczej przegrywali z Nasamonami. W 227 roku p.n.e. utracili Kartaginę,
a nasamońska flota zablokowała sycylijskie Lilybaeum.
Twórca generatora losowych nazw armii zasłużył na ciasteczko.
Rok później Nasamonowie zajęli Lilybaeum.
I wtedy uderzyłem.
Handlowałem z Nasamonami. Dawno temu zawarliśmy pakt
o nieagresji. Ale od początku gry robiłem podchody do zajęcia Sycylii, a
Nasamonowie nie zostawili w mieście armii. Tylko złożoną z dwóch okrętów flotę.
A w pierwszej turze po zajęciu miasta w bitwie nie
bierze udziału garnizon.
Po niemal dwudziestu latach czekania, obserwowania,
jak miasto okupuje dwudziestoodziałowa armia buntowników, jak blokują je floty
kolejnych ludów, wystarczyło, że spaliłem dwie galery, a Lilybaeum było moje. A
wraz z nim – cała Sycylia i cała prowincja Magna Graecia. Wreszcie sprawowałem
pełną kontrolę nad czterema prowincjami – półwyspem apenińskim i Sycylią (Cisalpina,
Italia i Magna Graecia) oraz Korsyką i Sardynią. Wreszcie miałem w swoich rękach
zalążek imperium w takim kształcie, jakim go sobie wymyśliłem, siadając do gry.
Wreszcie nadszedł czas, by znaleźć nowy cel.
Tytułem epilogu – w swojej turze Nasamonowie
zaoferowali mi traktat pokojowy. Czy to tylko wybieg, by zyskać na czasie i
przygotować się do wojny ze mną, czy faktycznie chcą jej uniknąć? Przyjąłem ich
ofertę, więc wkrótce się przekonam.
Trzy tury później Kartagina utraciła swój ostatni
region – niejacy Celtykowie zajęli leżący na iberyjskim wybrzeżu Qart Hadasht.
Niedobitki kartagińskiej floty miotają się jeszcze po Morzu Śródziemnym, ale raczej
nie mają szans na ocalenie.
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz