niedziela, 29 września 2013

Romanes Eunt Domus - cz. III

Oto trzecia część zapisków z mojej kampanii rozgrywanej w Total War: Rome 2. Część pierwszą możecie przeczytać tutaj, a drugą - tutaj.

Idee fixe
Moje młode imperium – nominalnie wciąż republika – było prężne i silne. Gotowe do podbojów. Ale przed wyprawieniem legionów za horyzont musiałem podporządkować sobie najbliższe otoczenie – region Lilybaeum, czyli kartagińską połówkę Sycylii, oraz Sardynię. Nadeszła pora na pierwszą wojnę punicką.
I wtedy coś mnie podkusiło, by zamiast siły, spróbować podstępu.
Zajęło mi to niemal 20 lat.
Zaczęło się od tego, że – przy drobnej pomocy mojej szpieżki, Postumii Scapuli – w Lilybaeum wybuchł bunt przeciwko kartagińskim ciemiężcom. Zwęszyłem okazję. Kartagińczycy utrzymywali na Sycylii niewielką armię, która zresztą ewakuowała się z wyspy, gdy Postumia Scapula zraniła jej dowódcę podczas nieudanej próby zamachu. Połowa sukcesu.
W tej samej turze buntownicy zajęli Lilybaeum – a to oznaczało, że mogłem tam wejść ze swoim wojskiem, nie narażając się na gniew Kartaginy. Nie musiałem wydawać im wojny, nie byłoby zrywania traktatów handlowych, wszystko byłoby pięknie i mógłbym sobie gratulować lisiego sprytu.

Gdyby nie jedna, dziwna rzecz. Zanim podprowadziłem Młoty Wulkana pod Lilybaeum, osada została zablokowana przez kartagińską flotę. A to uniemożliwiło mi przeprowadzenie ataku.

Zgłupiałem. Gdyby Kartagińczycy oblegali osadę, to rozumiem, tak to zawsze w cyklu Total War wyglądało – o ile nie jest się sprzymierzonym z właścicielem oblegającej armii lub obleganego miasta, nie można się mieszać w takie rzeczy. Ale żeby morska blokada uniemożliwiała mi atak lądowy?

 
Dopiero później zrozumiałem, że to przez owe szeroko reklamowane przed premierą gry połączone bitwy morsko-lądowe. Nie mogłem zaatakować Lilybaeum od lądu, bo w takiej bitwie brałaby udział kartagińska flota, a ponieważ nie byłem ani wrogiem, ani sprzymierzeńcem Kartaginy, gra nie mogła mi na to pozwolić.

I tak zaczął się idiotyczny pat, który miał się ciągnąć latami. Kartagińska flota nie miała nic lepszego do roboty, buntownicy nigdzie się nie wybierali, ale kartagińscy żołnierze nie mogli oswobodzić osady, bo w tym samym czasie byli wyrzynani na kontynencie afrykańskim przez niejakich Masesyliów. A moje Młoty Wulkana obozowały w pobliżu, czekając na okazję.
Przyszło im długo czekać.


Tymczasem na północy działy się ciekawe rzeczy. Lud Namnetów zaoferował, że zostanie moim protektoratem. Łaskawie wyraziłem zgodę. Namnetowie zamieszkiwali północno-zachodnie wybrzeże obecnej Francji i dostawali w tyłek od brytyjskich Dumnów. Namnetowie byli za daleko by im pomóc, na dodatek Dumnowie byli moimi partnerami handlowymi, więc nie miałem najmniejszego zamiaru mieszać się w ich wojnę. A trybut od Namnetów i tak co turę płynął do mojego skarbca.
Wkrótce później kolejny lud, Wolkowie, oddał się pod moją opiekę. Ich z kolei biją Arwernowie („Asteriks i Obeliks: Tarcza Arwernów” – pamiętamy!). Tym razem rzecz dzieje się bliżej, dużo bliżej – Wolkowie to moi zachodni sąsiedzi. Daję im oficjalne rzymskie poparcie, entuzjastyczne klepnięcie w plecy i pomoc Kłów Cerbera. Dzięki dobrym stosunkom dyplomatycznym z Helwetami posyłam Kły naokoło, przez helweckie terytorium. Z dala od walk i prosto na Bibracte – stolicę Arwernów i ostatni należący do nich region w jednym. Kły Cerbera mają za plecami Gromy Taranisa – liczącą 20 oddziałów armię Wolków. Gdy tylko legioniści sklecili drabiny, po trwającym turę oblężeniu, rozkazałem im wziąć miasto szturmem.

Dwadzieścia rzymskich oddziałów. Dwadzieścia oddziałów sprzymierzonych z nimi Wolków. Cóż to za bitwa! A raczej: cóż to by była za bitwa, gdybyśmy nie atakowali pustego miasta. Gdy już żołnierze sforsowali mury, zmiażdżenie garnizonu zajęło małą chwilkę. Uniesiony zwycięstwem zdecydowałem, by nie okupować miasta – było oddalone od moich granic, nie było powodu, by się wysilać i je utrzymywać. Zamiast tego podporządkowałem sobie Arwernów, czyniąc ich moim protektoratem.
Co za widok! Wprawdzie granice Rzymu się nie ruszyły, ale podporządkowałem sobie całą Galię. (Całą? Nie! Jest taka osada… A poważnie, to podporządkowałem sobie 2/3 terytorium współczesnej Francji).

Oczywiście, już w następnej turze odkryłem kolejne, nieznane mi zasady rządzące Total War: Rome 2. Nad protektoratami nie sprawuje się żadnej kontroli. Są one połączone sojuszem z naszym imperium, co obliguje je do wspierania nas w naszych wojnach (i vice versa), ale poza tym wszystkie interakcje rozgrywane są w oparciu o normalne zasady dyplomacji. Na przykład: jeśli protektorat nie zechce z nami handlować, to nie zmusimy go do tego.
Albo inny przykład: jeśli protektorat prowadzi wojnę z innym naszym protektoratem, to nie mamy żadnego sposobu, by zmusić je do zawarcia pokoju. I dlatego Wolkowie i Arwernowie dalej wesoło się wyrzynali, tylko teraz robili to pod moją łaskawą opieką. Po krótkim czasie oba ludy zaczęły mieć mi za złe układy z tym drugim. Oba prosiły mnie również o pomoc wojskową.

Moje imperium marionetek przetrwało tylko kilka lat. Namnetowie w końcu ulegli Dumnom. Arwernom sam dałem wypowiedzenie, po paru latach wojen ze wszystkimi sąsiadami nie został po nich żaden ślad. Przy moim boku ostali się tylko Wolkowie. Ich posiadłości zostały zredukowane do pojedynczego regionu, który nawet nie znajduje się przy mojej granicy.

Cóż, dowódca uczy się całe życie.

 
Wróćmy do moich zimnowojennych działań dywersyjnych na południu. Od jakiegoś czasu obserwowałem pogarszający się ład publiczny na kartagińskiej Sardynii. Od paru tur tamtejsza ludność była również podburzana przez Postumię Scapulę. Przewidująco zwodowałem Młoty Wulkana, umieszczając je w połowie drogi między Sardynią a Sycylią. Lilybaeum wciąż było blokowane przez kartagińską flotę, ale przynajmniej kartagińskie armie nadal były zajęte w Afryce.

Tym razem nie musiałem czekać długo. Buntownicy zajęli Karalis, stolicę Sardynii. Turę później Młoty Wulkana oblegały miasto. To już nie były przelewki – armia buntowników liczyła dwadzieścia oddziałów. Mieli nawet słonie. Obawiając się nadchodzącej bitwy, wsparłem Młoty niewielką flotą, wychodząc z założenia, że przyda im się każda pomoc.

I wtedy gra zaskoczyła mnie po raz kolejny. Tury mijały, zamieniając się w lata, a buntownicy – nic. I nic. I znowu nic. I aż do samego końca – nic. Nie podjęli próby zerwania oblężenia, nie doszło do bitwy, po kilku turach Karalis otworzyło swoje bramy. Miasto było moje, Sardynia była moja, i w końcu – w 230 roku p.n.e. – cała prowincja Corsica et Sardynia była moja.

Dwa lata później Postumia Scapula zmarła śmiercią naturalną. Całe życie służyła sprawie Rzymu, była ze mną od początku gry. Pokolenie, które toczyło boje z Ligą Etrusków, odchodziło. Generałowie pomarli dawno temu, Postumia była jedną z ostatnich, pamiętających tamte czasy.

W tym samym roku Kartagińczycy w końcu powrócili na Sycylię i odbili Lilybaeum. Przez chwilę wydawało mi się, że wróciliśmy do punktu wyjścia, ale tak naprawdę nic już nie było takie same. I to nie dlatego, że Sardynia była teraz moja. Kartagińczykom ziemia paliła się pod stopami. Co prawda pokonali Masesyliów, ale ten lud był tylko jednym z wielu wrogów. Teraz walczyli z Nasamonami. A raczej przegrywali z Nasamonami. W 227 roku p.n.e. utracili Kartaginę, a nasamońska flota zablokowała sycylijskie Lilybaeum.
Twórca generatora losowych nazw armii zasłużył na ciasteczko.


Rok później Nasamonowie zajęli Lilybaeum.

I wtedy uderzyłem.

Handlowałem z Nasamonami. Dawno temu zawarliśmy pakt o nieagresji. Ale od początku gry robiłem podchody do zajęcia Sycylii, a Nasamonowie nie zostawili w mieście armii. Tylko złożoną z dwóch okrętów flotę.

A w pierwszej turze po zajęciu miasta w bitwie nie bierze udziału garnizon.

Po niemal dwudziestu latach czekania, obserwowania, jak miasto okupuje dwudziestoodziałowa armia buntowników, jak blokują je floty kolejnych ludów, wystarczyło, że spaliłem dwie galery, a Lilybaeum było moje. A wraz z nim – cała Sycylia i cała prowincja Magna Graecia. Wreszcie sprawowałem pełną kontrolę nad czterema prowincjami – półwyspem apenińskim i Sycylią (Cisalpina, Italia i Magna Graecia) oraz Korsyką i Sardynią. Wreszcie miałem w swoich rękach zalążek imperium w takim kształcie, jakim go sobie wymyśliłem, siadając do gry.

Wreszcie nadszedł czas, by znaleźć nowy cel.

Tytułem epilogu – w swojej turze Nasamonowie zaoferowali mi traktat pokojowy. Czy to tylko wybieg, by zyskać na czasie i przygotować się do wojny ze mną, czy faktycznie chcą jej uniknąć? Przyjąłem ich ofertę, więc wkrótce się przekonam.

Trzy tury później Kartagina utraciła swój ostatni region – niejacy Celtykowie zajęli leżący na iberyjskim wybrzeżu Qart Hadasht. Niedobitki kartagińskiej floty miotają się jeszcze po Morzu Śródziemnym, ale raczej nie mają szans na ocalenie.

C.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz